Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/9

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.



Był to piękny dzień czerwcowy, jeden z tych rzadkich ostatnich wiosennych, gdy jeszcze kanikularne nie dokuczają skwary, a natura cała raduje się swej młodości i buja a zieleni, a tchnie, a żyje, a dźwiga się jakby ją skwary i chłody pożyć i powstrzymać nie miały.
Lipy już zaczynały rozkwitać i pierwsze, wcześniejsze ich pączki roztwarte ziały roskoszną wonią, wabiąc roje pszczół ku sobie, zwijających się żywo przed nadchodzącym wieczorem i rosą, która je do ulów zagnać miała.
Do koła starego wiejskiego dworu w Mogilnie stojące dowieczne drzewa zaledwie po cichu szeleścieć zaczynały poruszane powiewem zachodniego wietrzyka, który dzienną przerwał ciszę. Ptaszki w krzewach ukryte świegotały niespokojne, zabierając się zawczasu do spoczynku, co zawsze zwiastuje pogodę... Niebo było wyjaśnione, pozłacanemi, gdzie niegdzie chmurkami upstrzone i zapowiadało także piękny dzień na jutro, jeżeli nie na dłużej. Cały obraz tego