Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/46

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A! niech już panienka będzie spokojna, ja się nie wypaplam...
Kazia klasnęła w ręce, ale nie wydała swej tajemnicy.
Z prawdziwie niewieścią sztuką zagaiła jednego dnia coś o grzybach, wziąwszy za pretekst opis poetyczny w Panu Tadeuszu; nikt jakoś na to nie zwrócił uwagi; trochę później zaczęła opisywać wdzięki onego lasku, którego bardzo dawno nie widziała. Wiosna się miała ku końcowi, a wiosną stare dęby wyglądały tak pięknie — a potem kochany Witold tak w tem mieścisku odwykł od pięknej natury i takby się potrzebował odświeżyć...
Trzeciego dnia podwieczorek w lasku był już postanowiony... to było trochę niewygodnie.
Kobietom, gdy czego mocno zapragną, nawet pogoda dopisywać zwykła; dzień wszedł prześliczny i przebyte południe bez chmur zwiastowało wieczór piękny. Wybrano się więc z koszykami do lasu, chociaż grzyby wątpliwe były.
W istocie miniaturowy ten kawał dębiny i brzóz, pięknie zachowanych, podszytych łąką zieloną, był wcale ładny, a powietrze przejęte wonią traw i liści miłe do oddychania. Prezes zasiadł pod starym dębem, rozkoszując się naturą i przypominając młodsze swe lata.
Tymczasem niecierpliwe dziewczę, nic nie mówiąc, wybiegło na kraj lasu ku owej chatce, intrygując jakby się do niej dostać, nie zdradzając ciekawości. Witold był z Kazią.
Chatka zdala widziana zawiodła oczekiwania, wyglądała straszliwie naga, opuszczona biedna. By-