Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Mogilna T. 1.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Rozmowa przy stole toczyła się naturalnie o przygodzie biednego człowieka, o jego historyi i środkach ratowania go. Prezes, chociaż sam w interesach nienajlepszych, gorąco chciał ziomka ratować.
Rozczulało go przywiązanie ojca do dziecięcia, ta córka sierota i ta rozpacz nieszczęśliwego z której wydźwignąć go pragnął.
— Podzielam zupełnie uczucia twoje — kochany Romanie — odezwała się przy stole pani Anna, ale nim rozpoczniesz cokolwiek, zdaje mi się że nie zawadziłoby o Tyglu zkąd inąd jeszcze zasięgnąć wiadomości.
Za krzesłem prezesa stał zamyślony i milczący stary jego kamerdyner Luszycki. Przysłuchiwał się rozmowie, niekiedy zażywając tabakę, a miał zdawna ten przywilej, którego w ważnych tylko wypadkach używał, że się do rozmowy państwa mieszał. Z twarzy jego zwykle tak spokojnej i wypogodzonej jak pańska, widać było iż go to, o czem mówiono, zajmowało. Zrazu jednak milczał, aż dopiero gdy pani radę swą dała, odchrząknął. Oznajmywało to zawsze iż się miał odezwać; oczy wszystkich zwróciły się na Luszyckiego.
— Po co to, proszę państwa, daleko sięgać, — rzekł powoli i ze zwykłem sobie staraniem o dobór wyrazów i czystą polszczyznę (bo był potroszę literat i w przedpokoju uprawiał literaturę, szczególniej Stanisławowskiej epoki) — ja doskonale znam i wiem wszystko co się Tyglów tyczy. Z pozwoleniem państwa objaśnić mogę wierzytelnie.
— A zatem? spytał prezes.
— Marcin Tygiel jest człowiek uczciwy ale gwałtowny, mówił zwolna Luszycki. W okolicy go