Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dworów, jedna oparkaniona żerdziami, druga wysadzona staremi drzewy, zdawały się stojąc przeciw sobie, przeciwić i draźnić.
Do mniejszego i nowszego dworku należała część wsi większa; stary widocznie chylił się do upadku, gdy drugi szedł do wzrostu. Z jednej strony pruchniały drzewa, gdy z tamtej rosły dopiero.
Wysadzoną ulicą jechał Seweryn; jechał i oglądał się smutnie. Wszystko co oko uderzało, zwiastowało nieład, opustoszenie, prawie nędzę. Odarte ploty, połamane, dziurawe mosty, wybita głęboko i nienaprawiona grobla, rozgrodzony dziedziniec staremi lipy obrosły, nadgniły dach domu, wybite jego okna, ściskały za serce... Tem przykrzejsze musiało być wrażenie widokiem tym sprawione, że z pod ruiny przezierała jeszcze stara zamożność i starowność, niedawny może byt dobry. Zabudowania były zdrowe jeszcze, z dobrego materjału, i z pewną wykwintnością nawet wiejską wystawione. Sernik, owa litewskich zagród ozdoba, oryginalna budowa prawdziwie litewska, wznosił się jeszcze z blaszannemi rynwami, ze kształtnemi w górnem piętrze okienkami, z wycinanemi w niby gotyckie strzałki arkadami.
Dziedziniec krągło zarysowany, porządnym dawniej otoczony płotem, teraz już powywalanym, zarosły był i pusty... Ganek dworu dawno nie bielony... okna poklejone papierem.
Żywej duszy koło domu.
Gdy bryczka Seweryna zatrzymała się u ganku, nikt nie wyszedł, tylko głowa jakaś mignęła z za drzwi i znikła. Wielka sień pusta rozrzynała dom na dwoje, i przechodziła na przestrzał.
Na lewo i na prawo po dwoje drzwi się ukazywały,