Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

szlachcie do wyboru, albo kłaniać się za kawałek pieczeni, albo procesować i dać nękać...
— Nie tak zły, jak trochę uparty i dumny, a bardzo zepsuty próżnowaniem — rzekł Seweryn — więcej go żałuję niż gniewam się na niego. Oddać mu potrzeba sprawiedliwość, że uczciwy, i gdy się przekona, że zszedł z prawej drogi, wraca na nią choć cichaczem.
— Toć zapewne, przynajmniej szlacheckich sumek nie zachrapia, i nie każę się o nie procesować...
— Bardzo skaleczony? — spytał Seweryn nie rad dłużej z tak drażliwym pasować się przedmiotem.
— Kat go wie — rzekł Hasling — panowie wytrzymalsi są niż się zdaje... musi to być mała rzecz, a tylko się pieści, bo ani jęczał, ani...
— Mała rzecz! — zawołał ze śmiechem Doliwa — noga złamana! A tu ani doktora, ani cyrulika do jutra nie przywiozą!
— Złamana! — zawołał Seweryn.
— Tak mi ludzie mówili...
— W istocie, jeżeli do jutra czekać będzie musiała na opatrzenie, to ucierpi wiele...
— A niech cierpi! — rzekł Kulikowicz — przynajmniej zwierzyny nam przez ten czas wytłukać nie będzie.
— Czy może być, żeby ani cyrulika, ani doktora...
— Toć to panu wiadomo — muskając włosy dodał Doliwa — w naszym zakącie na wszystkim zbywa...
Seweryn ruszył ramionami jakby się zgadzał i wyszedł.
Szybko pobiegł do izby, w której na łóżku spoczywał bolejący Hubert.
Gdy wszedł, właśnie się trzymając za nogę, hrabia