Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nieochybnie.
— I muzyka będzie z Pińska! — dodał Kulikowicz.
Matka szepnęła synowi.
— Wyborna okazja, trzeba się oświadczyć koniecznie.





KONIEC KOŃCÓW.

Domyślacie się pewnie, że imieniny krajczego miały być razem zaręczynami Seweryna i Marji.
W sąsiedztwie mówiono tylko o imieninach, więcej o niczem nie wiedziano.
Mężczyźni opatrywali granatowe fraki, gdyż wedle zwyczaju na parafji wielce uważanego, na imieniny w czarnym się nie jeździ nigdy. Inne nawet części ubioru najczęściej są kolorowe. Kobiety sposobiły się w suknie i stroiki, pani Doliwowa domorosły przymierzała zawój, który z piórem strusiem i spinką (niegdyś sprzączką trzewika) miał jej być wcale do twarzy.
Wielkie i ważne rozprawy w garderobach toczyły się o falbany sukien i garnirowania kołnierzyków.
Pan Fabjan, choć słyszał że muzykę sprowadzić miano, na wszelki wypadek swoich domowych wirtuozów do kadryla usposabiał. Z ciężkością mu to przychodziło, ale miał niepłonne nadzieje, że potrafią zagrać, nie myląc się częściej nad razy trzy w jednym kawałku. Teodor przystroić się miał w świeży frak, bardzo nowego kroju, który pocztą był spodziewany co chwila. Ważnym wypadkiem miały być jego półbóciki werniksowane; któremi spodziewał się zaćmić wszystkie szuwaksy sąsiedztwa, z cukrem i bez cukru robione.