Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dek. Dwie panny Górowskie, siostrzenica i ciotka.
— A! też same...
— Też same, niestety! otrzymały bajeczny, ogromny, miljonowy spadek, po krewnej zmarłej we Włoszech...
— Jakiej?
— Wojewodzinie...
— Rozumiem! Nie wiedziałem że to było tak bliskie pokrewieństwo. Rotmistrzu! źleśmy zrobili!
— Źle ale się stało, będziemy się starać poprawić. Jak skoro sąsiedzi dowiedzieli się o tem, obojętność, nienawiść, niegrzeczność zmieniły się nagle w żarliwą przyjaźń, serdeczną sympatję i nadskakiwanie do śmieszności posunięte.
Od dni kilku wszystko co żyje jeździ, intryguje, rusza się, wysila na pozyskanie drogiej przyjaźni.
— A! i chcesz mnie razem z tem towarzystwem posłać do Górowa?
— Hrabio, gdyby tylko uczciwy pretekst wynaleźć.
— Niepodobna!
— Mnie się zdaje że znajdziemy...
— Zmiłuj się, a okrył byś mnie śmiesznością.
— Sztuka na tem, żeby uniknąć śmieszności. Widzisz teraz hrabio myśl moją. Panna Tekla słysząc o odwiedzinach, staraniu i projektowanem małżeństwie, rozgniewa się i...
— Zrobi scenę, rozpłacze się i zostanie na miejscu...
— Być nie może! wyjedzie... niechybnie! Duma jej się poruszy...
Hrabia zamyślił się...
— Probój rotmistrzu, — rzekł, — ale cię uprzedzam, że nie pojadę do Górowa okryć się śmiesznością, jak te szerepetki. Potrzeba mi pretekstu, który by te odwie-