Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Miljon posagu.djvu/15

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kozaczku, po dwa charty, po jednej strzelbie i po ogromnym nosie. Ojciec, synowie, córki żyli, nie można powiedzieć bardzo zgodnie i przykładnie; ale ożywiając sobie monotonją wiejskiego pożycia i żwawemi częstokroć sprzeczkami, które interesu dodawały, do wydziedziczonego z silnych wzruszeń żywota. Spory między rodziną nigdy nie przechodziły granic przyzwoitej kłótni familijnej i kończyły się szczęściem na języku. Zresztą bywały i chwile ciszy i zgody i serdeczności nawet, bo się kochali bądź co bądź.
Pan Teodor Doliwa, item sąsiad, a nawet z tejże samej wsi, co panowie Pokotyły; ów młodzieniec o różnobarwnych włosach, któremu przyrodzenie z szczególnego afektu nadało próbki wszelkiego włosiwa, jakie miało tylko w rękawie, ubierając mu głowę ze szczególnem staraniem, Teodor Doliwa z ojcem i matką, siedział na największej części wioski. Dwór Doliwów był wpół murowany, biały; miał z przodu intencją czystego dziedzińca; z tyłu jakby ochotę angielskiego ogródka; wewnątrz wszystko było w tym sposobie. Znajdowały się tam intencje mebli, woskowanej podłogi, obrazów, ochota fortepianu, imaginacja liberji, cień Danglowskiego nowo przerobionego, fantazma-kucharza i żywe najprawdziwsze pragnienie pewnej wyższości i dobrego tonu.
Jedynak, pan Teodor Doliwa, ostateczne wychowanie odebrał w Warszawie, gdzie szkoły ukończył, zkąd miał buty i kamizelki, fraki i żelazko do włosów, upodobanie w piwie owsianem, o którem bez uniesienia wspomnieć nie mógł, i w francuskich romansach, które podszarzane kupował.
Uważany był w sąsiedztwie za człowieka uczonego i wielkiego świata, lękano się go w domach, gdzie były