Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom IV.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Posłuszny książe, podał jej rękę i tak weszli do salonu, jedną tylko oświeconego lampą i prawie ciemnego.
— Dobranoc — rzekł książe całując ją w rękę.
— A! odprowadźże mnie choć do mego pokoju.
— A mąż! — szepnął książe.
O nigdy do mnie nie wchodzi!
— Ale kareta moja stoi u wrót.
— Większy jesteś tchórz od kobiety, wszak to mnie nie ciebie obchodzić powinno, a ja cię tak kocham, że o wszystkiem zapominam.
I westchnęła. Wolnym krokiem przeszli kilka prawie ciemnych pokoi, i niedochodząc sypialnego, przez którego drzwi świeciło się, Zuzanna nie puszczając ręki księcia, usiadła, opuściła głowę na jego ramię, objęła go, przytrzymała. Pomimo uczucia nieprzyzwoitości tej sceny, a nadewszystko niebezpieczeństwa swego położenia, gdyż lada chwila mógł ktoś nadejść — książe Kazimierz, uczuwszy pod ręką bijące żywo serce kobiety, nie miał siły wyrywać się z rozkosznego jej objęcia. Długi to był uścisk, a wśród niego szeptali coś do siebie, cicho, niewyraźnie, stłumionym głosem i nie posłyszeli, jak otwarły się drzwi boczne, jak Maleparta ze świecą w jednej, z szablą w drugiej ręce, wszedł i stanął nad niemi.
Padające na głowy ich światło, obudziło dopiero zapamiętałych: oboje zerwali się i krzyknęli.
Straszny z najeżonym włosem, szczękającemi jak w febrze zębami, blady, żółty i siny naprzemiany, z czołem potu kroplami oblanem, stał nad niemi, z szyderskim śmiechem Maleparta.
Spojrzał na niego książe i osłupiał, tak go widział w tej chwili okropnym, tak niepodobnym do tego którego codziennie, pokornie kłaniającego się spotykał.
Zuzanna nie straciła przytomności jednakże i zasłaniając sobą księcia, postąpiła zuchwale ku mężowi, namarszczywszy brwi, nasrożywszy oczy:
— Idź precz — zawołała. — Co tu robisz?