Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom III.djvu/65

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W obu gankach ścisk był różny.
Rotmistrz który głowę na widok tej metamorfozy stracił, i czuł że się źle wcale wydawał przy tym dworze tak świeżo i wytwornie odzianym, tak licznym; mimo że niedawno pysznił się swoim luzakiem, teraz zwinął chorągiewkę i nie wiedział już przed który ganek zajechać.
— To cały szatan — rzekł w duchu: — kiwnął palcem i patrzajcie co zrobił! Teraz to już nie żartem wygląda na jaśnie wielm. pana! Co za dwór, jaka wystawa, jaka kareta! co za konie! Do tysiąc fur djabłów, to niepojęta. Ale nie traćmy przez to głowy. Dobra nasza, bez marjasza!
I to mówiąc, a dla dodania rezonu, którego mu brakło, pokręcając wąsa potężnego, rotmistrz stanął u ganku, pytając:
— Jest pan doma?
— Jaśnie wielmożny pan?
— Już i jaśnie wielmożny! — rzekł w sobie pan Atanazy.
— Tylko co nadjechał! — odpowiedział dworzanin, mierząc oczyma przybysza.
Pan Atanazy zsiadł z konia i rzucił się we drzwi, pamiętając gdzie dawniej stał mecenas; ale go wstrzymano.
— Prosiemy tędy.
Wskazano drzwi na prawo, które się otwarły i zdziwiony coraz bardziej rotmistrz wszedł do wielkiej sali, wybitej pstrą materją w kwiaty, w której nikogo nie zastał.
— Pozwólcie żebym was oznajmił — rzekł wchodzący wygalowany (jak to już wówczas poczynano) sługa.
— Patrzcie, już czekać na siebie każe! dodał w duchu p. Atanazy. — Szatan nie człowiek! A takie to było pokorne, takie przystępne!
I gdy sługa szedł dalej w głąb, Atanazy rzucił okiem do koła. Podziwienie jego rosło co chwila wzmagając się. W tym domu, w którym będąc raz pierwszy,