Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/74

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przyjaciele pana Górskiego dowodzili mu tymczasem, że jakimkolwiek był ten człowiek, nie godziło się, dawszy mu w policzek, odmówić szlachcicowi wyzwania na rękę.
— Mamże się bić z tym łotrem? — wołał deputat. — Ja, z nim?
— Potrzeba tego koniecznie.
Dał się nareszcie przekonać Górski i z pogardą odchodząc, rzekł do stojącego Maleparty:
— Przyślę kogo o oznajmienie godziny. Bądź spokojny: chciałeś krwi, będzie krew.
— Chcę jej i niechaj będzie — odparł Maleparta. — Ale słuchajcie panowie, dodał, mogę być ja pociągniony potem o napaść, lub deputat. Każdy z nas zrobi wprzód zeznanie, że sam dobrowolnie śmierć sobie zadał.
— O tem wszystkiem w miejscu i czasie pomówi się — rzekł Pękosławski. — Czekajcie nas u siebie.
— Niecierpliwie — odchodząc zawołał Maleparta.
Na tem się rozstali. Ku wieczorowi, wedle obietnicy, nadeszli dwaj wysłannicy deputata do kwatery mecenasa, który ich przyjął z krwią najzimniejszą. Postanowiono spotkać się w dniu następnym, na gościńcu do Zamościa wiodącym, z rana o wschodzie słońca; szablą bić się miano, gdyż Maleparta strzelać nie umiał i na ówczas więcej daleko na szable niż na pistolety odbywały się spotkania; każdy z przeciwników miał wprzód uczynić zeznanie, jakie doradził Maleparta i takowe zostawić u siebie w domu. Pan Stanisław brał z sobą świadków, a mecenas przywieść ich nie obiecywał, spuszczając się na tamtych, bo wyrachował, że nikt mu nie zechce nawet za świadka posłużyć. Po tych preliminarjach, Maleparta zajął się noc całą porządkowaniem papierów, pisaniem, i dopiero nad rankiem, kazawszy się dependentowi obudzić skoro świt, położył się na twardy tapczan. Ale napróżno chciał usnąć — tyle od niejakiego czasu doznanych wzruszeń zmrużyć mu oka nie dawały. Blada twarz pana Szczuki stała przed jego oczyma, jak ją widział w trumnie. Kondukt pogrzebowy chodził nieustannie po jego gło-