Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Maleparta tom II.djvu/50

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ci roboty i nie chcę cię znać; a jak wleziesz w kaszę, brońże się drugi raz sam.
— A! łaskawco, mecenasie! to się nie godzi, to się nie godzi. Już ja tak i zawsze sługa twój, a ty się mnie nie zapieraj; kiedy każesz napiszę, ale klnę się, że z krzywdą moją.
— Bylebyś napisał.
— Szanowny mecenasie — chcesz mnie zgubić?
— Jeszcze nie, boś mi potrzebny.
— A zawsze żarty — chi, chi. No! no! Jakoś to będzie, proszę o notatki i zadatek.
— Notatki daję, a zadatku nie mogę.
— Dalipan mecenasie, grosza przy duszy nie mam i ostatniem ciągnę.
— A dwieście złotych za ów kwit? spytał Maleparta.
— Boruchowa zabrała, bom jej winien górą trzysta, i nie ma za co kwarty wina wypić. — Dziesięć czątych dasz?
— Nie dam.
— Dalipan musisz dać! — Już proszę.
— Pięć.
— Potrzebuję dziesięciu.
— Na ci pięć.
Na widok dukatów pan Czubak się nachylił na stół.
— Jegomość uważa, że wszystkie poobcinane?
— Jam ich nie obcinał, jakie mi dali takiemi płacę.
— A co z jegomością robić! — i westchnął gospodarz chowając szybko złoto, jakby się lękał aby mu go nie wydarto.
Po tych słowach, cicho jeszcze coś poszeptawszy, wyszedł Maleparta od twórcy przywilejów i dokumentów, który go z ukłonami odprowadził aż do drzwi, i przekradając się aby go nie widziano, dostał się nazad do domu.
Nazajutrz szarym już zmrokiem popędził znowu do znajomego domku na przedmieściu, w którym był wczoraj, ale gospodarza nie zastał i Rachel tylko spała na ławie pod piecem. Już klnąc miał odchodzić, gdy się zjawił przechrzta — wracający widać z dalekiej prze-