Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/442

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Koncert był świetny. Co tylko miała stolica dyletantów, ciekawych, łaknących widowiska, potrzebujących na jutro tematu do rozmowy, tych, co widzieć chcieli i pokazać się musieli — wszystko to natłoczyło się do sali.
Z nadzwyczajną niecierpliwością, po odegraniu uwertury, oczekiwano wyjścia divy na estradę...
Za wczasu spierano się już o to: kto ją miał wyprowadzić? Z przekąsem szeptali niektórzy, iż powinien się tego był podjąć baron.
Zaszeleściała suknia i ze skromnym bukietem fiołków w ręku, otoczonym kameliami białemi, w sukni czarnej, ubrana bardzo po prostu, ale majestatyczna, pańsko, smutna, wysunęła się sama. Nikt jej nie towarzyszył. Było to przeciwko zwyczajowi, lecz tak chciała, tak postanowiła.
W sali przez chwilę panowało jakieś zdumione milczenie, i wnet burza oklasków nieskończonych.
Marya kilka razy musiała dziękować, kilka razy próbowała zacząć śpiewać, ale oklaski nie ustawały, sypały się bukiety i nierychło nastąpiła cisza.
Lacerti siedząca w loży, usta zagryzła do krwi.
— Dopóki ta kobieta tu jest, żyje i śpiewa, nie będę nigdy przenigdy mogła być pierwszą, rzekła w duchu; lecz konwulsyjnie poruszającemi się rękami sypała oklaski, tak aby wszyscy je widzieć mogli.
Początek koncertu już dał miarę tego czem on miał być cały.
Śpiewaczkę współczucie okazane natchnęło; nie ma ktoby mu nie uległ... dreszcz ją przeszedł, prze-