Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/396

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Słowem ta chwila, z której mógł korzystać baron, zdawała się nadchodzić; czekał na nią długo, uśmiechało mu się, iż oczekiwanie nadaremne nie było.
Przyszło mu na myśl, że gdy dwie kobiety do powozu na dół sprowadzać będzie, Volanti spostrzeże je, domyśli się, może chcieć żonę zatrzymać? Co w takim razie miał zrobić? Bądź co bądź, zdało mu się, że po stronie pani musiał stanąć.
Volanti w istocie był na dole, ale w takim stanie ducha, tak w sobie pogrążony, zły, nieprzytomny, że nic słyszeć nie mógł, nic nie widział, sam sobą nie władał. Zamknął się w swoim pokoju, na przemiany chwytał rum, to wodę, pił, rzucał się, zamyślał i niepodobieństwem mu było czy się uspokoić, ani coś stanowczego postanowić.
Nie przewidywał on, jak się zdaje, ani rychłego uwiadomienia Marynki, ani wrażenia, jakie ono wywrzeć miało i jego skutków.
Na myśl mu nawet nie przyszło, aby go natychmiast opuścić mogła.
Złość miał tylko do tej starej baby, która ścigała go aż tutaj i mogła mu przyczynić kłopotów. Pozbyć się jej jakimkolwiek kosztem najrychlej, było jego głównem zadaniem.
Nie spostrzegł więc, gdy Marynka z Zosiczową wyszły, siadły do powozu, a baron z niemi odjechał. Dopiero turkot powozu przypomniał mu Percival’a, i zdziwiło go, że nie rozmówiwszy się z nim, nie przyszedłszy do niego, oddalił się.