Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/384

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jej ukazanie się da powód do poszukiwania. Ślub wzięty, mówią ludzie, nie jest ważny... Przybiegłam pani o tem oznajmić. Dowiedziałam się o tem przypadkiem.
Mówiła ciągle patrząc na Marynkę, która z wolna zsunęła się na blizką kanapkę, siadła i pozostała jak skamieniała z bólu.
Laura przyniosła jej swoją wódkę kolońską, obawiając się omdlenia, lecz Marynka z lekka rękę i flakon odepchnęła.
— Możeż to być! możeż być!... wyrwało się z ust nieszczęśliwej. To potwarz... to plotka jakaś... Ta kobieta nie mogła być jego żoną.
— Wszystkie papiery, dowody, metrykę ślubu, akt separacyi ma z sobą! zaczęła śpiesznie Lacerti. Możeby była milczała dłużej, jak milczała lat wiele, lecz zubożała nieszczęśliwa... nie dawał jej nic, znać jej nie chciał...
— Zkąd pani to wiesz? zapytała głosem drżącym Marynka.
— Wypadkiem, mówiła, czule się przysiadając do dyrektorowej Laura i pochylając nad nią. Francuzka miała adres jednego ze swych ziomków z teatru, dziś mi o tem oznajmiono.
Laura, spodziewała się rozpaczy, łez, narzekań, tego widoku boleści, którego była łakomą. Oczekiwanie ją omyliło, znalazła dyrektorową przygnębioną, ale walczącą z tym ciosem, który ją zadała, i z dumą jakąś wytrzymującą nieszczęście, które ją dotknęło.
Marynka nie mówiła nic, ściągnęła brwi, wlepiła oczy w podłogę. Ubolewanie, współczucie Laury, jej paplanina czuła, zdawały się już nie czynić najmniej-