Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/377

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pewna jestem, rzekła, że ta biedna kobieta mrze tam z głodu, gdy ten tu we wszystko opływa i samowolnie się sobie żeni. Doprawdy godziłoby się, aby jaka miłosierna dusza dała jej znać co się tu dzieje. Niechby skorzystała.
Lacerti zaczęła się śmiać. Stary francuz rozweselony kilku wina kieliszkami, odparł żywo:
— Nic łatwiejszego! Wprawdzie ja nie wiem gdzie się stara Volanti znajduje, ale mam dużo znajomych i kolegów w Paryżu... Napiszę.
— Napisz! głową znak dając mu Laura, szepnęła: Napisz, niech się ten niegodziwiec choć zakłopocze, a biedne kobiecisko skorzysta.
— O! biedne kobiecisko! rozśmiał się chórzysta. Wcale ona nie była biedną! Umiała sobie radę dawać i ludzi odzierać. Dla tego się rozeszli, bo strasznie dokazywała, a była bardzo piękna. Dziś pewnie dawno przekwitła; w samą poręby jej się przydały alimenta.
— A Volantiby posiwiał do reszty! wołała Laura. No, i ta madame Nitouche, możeby zrozumiała, że żoną nie jest... tylko przyjaciółką, i nie takby na nas z góry dumnie patrzała.
Lacerti ścisnęła za rękę francuza.
— Daj mi słowo, że napiszesz?
— Najchętniej! dla czegobym nie miał tego uczynić? I owszem, mnie też smakować będzie, gdy go zobaczę w tarapatach...
Laura po tej pierwszej zaczepce, ile razy się za kulisami spotkała z francuzem, na ucho mu przypominała jego obietnicę... Chórzysta przysięgał się, że pisał... Czekano odpowiedzi...