Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wszech miar zasługiwała, zdawała się na oko być tu królującą jego panią. Mąż, jako najposłuszniejszy jej sługa, prawie pokornie spełniał wszystkie jej rozkazy. Pospolici ludzie twierdzili, że pani Marya miała przewagę zupełną nad mężem, że panowała nad nim, że była wszechmogącą. Lecz, ile razy o tem mówiono, a mówiono bardzo często, baron Percival, gość nieominiony tego salonu, uśmiechał się dziwnie. Nie zaprzeczał temu głośno, potwierdzać nawet był gotów, lecz śmiał się, a wyraz jego twarzy był tak dziwny, że się z niego domyślać mógł co kto chciał.
— Co się to z tego dziewczęcia zrobiło!! szeptała Zosiczowa, która sobie przypominała ją w pierwszych dniach po przybyciu do stolicy.
Wszyscy przyznawali, że w nadzwyczajny sposób wypiękniała. Z twarzyczki trochę pomiętej, w której tylko dużo życia igrało wyrobiła się fizyognomia rysów regularnych, prawdziwie czarująca, smutkiem i powagą, jakie na niej były rozlane.
W salonie ten ton jakiś melancholiczny, surowy, zimny, nie zmieniał się nigdy. Zdawała się zlodowociałą, znieczuloną. Lecz na scenie widzieć ją było potrzeba.
Tu, pomijając głos, który urosnął do potęgi nadzwyczajnej czarodziejskim sposobem, twarz jej, postawa, wyraz, zmieniał się aż do złudzenia, do niepoznania.
Znawcy powiadali, że zdawała się nie myśleć nad niemi, nie studyować ich, a w chwili gdy występowała, jakby demon sztuki nią owładywał i czynił z niej istotę nową.