Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/339

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Mówię, co wiem, rzekł uparty dyrektor. Gdy da Bóg panna Marya wyzdrowieje, spytasz jej samej... powie ci...
Baron skłonił się w milczeniu.
— Czy jest w niebezpieczeństwie? zapytał.
— Doktor mi zaręczył, że życiu nic nie zagraża, ale choroba długa być może.
I Volanti dodał po dyrektorsku:
— Dla mnie jest to cios wielki... Koszt ogromny... a któż wie, kiedy znów na scenę wystąpić będzie mogła?
Spojrzeli sobie w oczy i zamilkli.
Baron nie pytał już więcej.
Oznaki współczucia dla ofiary wypadku dowiodły, jak debiutantka serca sobie umiała pozyskać. Wszyscy się u drzwi chorej zapisywali, począwszy od hr. Samsonowa i księcia Agatona.
Tegoż wieczoru Corsini, który zuchwale kręcił się po mieście i pokazywał po kawiarniach, przeczytał w dzienniku powieść napisaną przez Volantego, i gorzko się jej uśmiechnął. Zadać jej kłamstwa nie śmiał... Zdusił gazetę w ręku i rzucił ją ze złością, namyślając się co czynić dalej.
Drugiego dnia wezwany był niespodzianie do jednego z wyższych urzędników, który przyjął go bardzo grzecznie. Uczyniono mu tu uwagę, że pasport jego wyszedł od dawna, i że odnowienie go nie mogło być inaczej uzyskane, tylko za powrotem w strony rodzinne... Toż samo usłyszał w poselstwie włoskiem, które radziło mu usilnie, aby po doznanym wypadku, pojechał leczyć się w lepszym i łagodniejszym klimacie, a z opuszczeniem stolicy nie zwlekał.