Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/300

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i zawrócił głowę znowu. Przypadkiem jeszcze wzrok dziewczęcia z daleka poszedł go szukać, powitał uprzejmie, i uśmieszek na ustach był jakby znakiem porozumienia... Corsini oszalał do tego stopnia, że gotów był choćby życie dać dla niej...
— Nie czekając następującego dnia, mogącego przynieść nowe ostygnięcie, pomiarkowanie, obawę, Corsini powóz sobie zamówił na jeden z dni najbliższych, z takiemi warunkami, iż woźnica się dorozumiał dobrze, że iść musiało o porwanie dziewczyny.
Mrużąc jednem okiem, zaręczał „woźnica,“ że choć na koniec świata z nim bezpiecznie puścić się można.
Związany tą pierwszą umową, nazajutrz pobiegł do domu oglądanego, lecz tu zawód go spotkał. Kobieta mieszkająca na dole dla dozoru, zimno go odprawiła tem, że mieszkanie już było zajęte...
Zobaczywszy go wielce strapionym, po małym namyśle, przebąknęła, że wie inny dom niegorszy, i że mogłaby go nastręczyć. Corsini już zniecierpliwiony udał się z nią natychmiast na drugi zaułek, do pierwszego podobny, domek szczupły, ale bardzo wytwornie urządzony obejrzał i nie zwłócząc, dał zadatek...
Z głową gorejącą, w której krew biła tętnami silnemi, jakby żyły porozrywać chciała, powrócił włoch do domu i rzucił się na łóżko...
Wszystko było gotowe... Jedno z najbliższych widowisk mogło nastręczyć sposobność wykonania... Tegoż dnia pobiegł do Krzewskiej, i tonem tragicznym oznajmił jej, że czeka już tylko na oznaczenie przez nią czasu.