Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/279

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rażący był zły humor jej towarzyszki, którego ona sobie wytłómaczyć nie mogła.
Pani Ildefonsa składała go na ból głowy, lecz wyrwało się jej półsłówko, dające do myślenia Marynce.
— Raz się to udało, rzekła nadąsana, ale teraz wymagającymi będą, dopiero się pocznie heca... Zazdrosnych narobiłaś dosyć... zobaczysz... Ale co mnie do tego!...
Z zazdrosnych jedna Cyganka była w istocie najniebezpieczniejsza. Zawieziono ją do mieszkania w gorączce, chorą rzucającą się gniewnie. Matka, która w teatrze nie była i ani się spodziewała podobnego końca, przestraszona naprzeciw niej wybiegła, ręce łamiąc i przeklinając...
Lecz po kilku kroplach koniaku, któremi orzeźwiono Laurę, cała jej energia z podwojoną złością powróciła.
— Nie koniec to! zawołała: zobaczymy kto się zaśmieje ostatni!...
Po widowisku najpoufalsi przyjaciele Lacerti, przybiegli do drzwi dowiedzieć się, co się z nią stało, i tłómaczyć z winy, a raczej jej wypierać.
Laura przyjęła ich łajaniem i przeklęstwy... W saloniku piekielna wrzawa powstała z razu, która się nieprędko dała ukoić i przeszła w ożywioną, gorączkową rozmowę. Winę główną składano na ks. Agatona, i na Scarlattego, ale każdy z przytomnych czuł się w duszy po trosze winnym i tem goręcej starał się oczyścić.