Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Trzymał konie, miał salon, bywał w najpierwszych towarzystwach, a niezmierną zręcznością w obejściu się imponował i daleko był może wyżej oceniany niż zasługiwał.
Słynął Percival z donżuaństwa po salonach i w różnych towarzystwa sferach...
Była chwila, gdy Lacerti uczyniła na nim niezwyciężone wrażenie... Całe miasto wiedziało, że u niej przesiadywał, towarzyszył jej, obdarzał bardzo szczodrze... Wszystko to niedługo trwało... Namiętność nagle ostygła.
Przyjaciołom opowiadał baron, że Laura była trop commune i — un peu canaille, dodawał po cichu.
Została mu jednak jakaś słabostka dla niej. Czasem do niej przychodził, gdy był znudzony, niekiedy ona go eksploatowała, gdy jej innych źródeł zabrakło.
Jednego dnia baron był właśnie za kulisami. Lacerti okryta szubką przechadzała się z nim za zasłoną. Nagle zatrzymała się i zaśmiała...
— Zestarzałeś się baronie, rzekła. Jakże to być może, abyś ty ścierpiał tuż pod nosem wiejską, świeżuchną niewinność, którą zazdrosny Volanti chowa dla siebie — i żebyś nie próbował nawet jej zbałamucić?
— Słyszałem o niej, ale na to dosyć jest czasu, odparł Percival.
— Tak, gdy straci tę woń wiejską... i świeżość, której wy jesteście tak łakomi, szepnęła, Laura zbliżając się do opróżnionego właśnie otworu w kurtynie.
— Patrzże baronie, dodała podsuwając mu swo-