Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/506

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Spotkałem w resursie Szabera, zawołał; ten zaręcza, że testamentu — nie ma, i że o sukcesyę proces wyrośnie, z czego jako prawnik się cieszy.
— Ja mówiłem, że nie ma i być nie może! zawołał głośno Tymoleon. Jerzy mógł coś dostać ciepłą ręką danego...
Znowu tedy zaczęto rozprawiać o spadku, obliczając go to wyżej, to niżej, a w myśli rachował każdy co na niego przypaść może. Rymund, którego to bawiło, podżegał i śmiał się.
Literacki wieczór zszedł na wcale niepoetycznych marzeniach. Rymund za wczasu wymknął się do chorego.
Nazajutrz wiedziano już w mieście, że — testament był zupełnie przygotowany, sprowadzony notaryusz i świadkowie, ale w chwili gdy już go miał książę podpisać, stracił przytomność i skonał. Kuzyn Jerzy jak powiadano, miał świadkami dowodzić, iż wola nieboszczyka taką była, jaką testament wyrażał i — groził procesem. Spadkobiercy inni odgrażali się też do upadłego praw swoich dochodzić.
W kilka dni jednak potem zaczęto mówić o komplanacyi, o arbitrach i przystąpiono do układów. Ponieważ ks. Eustachy zupełnie się z kraju wydalił, na części jemu przypadającej księżnie doradzono areszt położyć. Tym sposobem już zagrożona wkrótce zupełną ruiną, że to Pan Bóg zawsze ma opatrzność nad poczciwymi — znowu ks. Jadwiga otrzymała znaczny majątek i natychmiast na jego rachunek, stopę domu skromniejszą, na dawną zmieniła. Przyjaciele powrócili, senator zjawił się w salonie, mówiono o ado-