Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/22

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Chciałbym, ażeby inne zimniejsze niż moje oczy w to wejrzały co się ze mną dzieje.
Przyjaciel słuchał z wielką uwagą.
— Ty — rzekł — tybyś potrzebował czyjejś rady?
Celestyn za całą odpowiedź ścisnął go za rękę.
— Chodźmy — odezwał się — siądźmy gdzie... Wstąpmy...
Po któtkiej naradzie obaj wstąpili do pierwszej lepszej cukierni, która już była pustą. W pierwszym pokoju stary jegomość szklankę dopijał, w drugim było ciemno, przeszli do niego, wołając o światło.
Spotkany w ulicy przyjaciel, jakby się przy niem okazało, był tegoż wieku co Celestyn, zdrowy i silny mężczyzna, twarzy pospolitej, lecz ożywionej wejrzeniem rozumnem. Czoło prawie nizkie, szerokie było i niezwykłej budowy. Wyraz fizyognomii wskazywał chłodnego i praktycznego człowieka.
Siedli, kazawszy dać limonadę. Ale Celestyn, który na tę radę powołał, zadumawszy się, długo nie mógł przyjść do słowa...
Pan Michał wpatrywał się w niego uważnie i czekał.
— Tak — rzekł nareszcie głosem przytłumionym Celestyn — jest to położenie osobliwsze, i tylko takiemu jak ty wypróbowanemu druhowi zwierzyć się mogę z niego. Ojcu nawet mówić o tem nie śmiem...
— Cóż to jest?
Celestyn ręką potarł czoło i począł:
— Wiesz, że mi nastręczono, narzucono dawanie lekcyi historyi, języków, literatury, nie wiem tam czego u księżny Eufrezyi..