Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.1 Na wysokościach.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

uśmiechnęła się z jakąś gorączką i z uczuciem odniesionego zwycięztwa...
Czuła się teraz tu panią.
— Siadaj pan — zawołała nakazująco. — Tu, przy mnie... Proszę mamy, aby nam nie przeszkadzano. Panna Klara może sobie siedzieć w saloniku jeśli chce... a my ciągniemy dalej czytania nasze... Proszę o sonety Mickiewicza — ale — nie Krymskie...
Celestyn nie mógł się nawet odezwać; matka uradowana dawała mu znaki, aby był posłuszny. Pocałowała córkę w czoło — obejrzała się po pokoju — i — wyszła natychmiast.
Jadzia wlepiła oczy w siedzącą naprzeciw ofiarę swoją. Milczała długo; ale przyśpieszony oddech, ręce drżące — wzrok śmielszy niż kiedykolwiek mówiły za nią. Powtórnie bladą, długą, chudą swą rączkę wyciągnęła do Celestyna, ścisnęła jego dłoń silnie, i głosem niepewnym, ale zdobywającym się na energię, mówić poczęła...
— O małoś mnie pan nie zabił... Tak jest... Ale teraz — wszystko skończone... Mama wie, że ja... pana kocham...
Celestyn przestraszony, oczyma wskazał jej drzwi, przy których siedziała panna Klara.
— Może słuchać kto chce — dodała śmielej jeszcze — ja z tego nie robię tajemnicy... Oddałam serce — i...
Nie kończąc rękę wyciągnęła znowu... Professor był jak piorunem rażony...
— A! zapewne, poczęła mówić z pośpiechem i ironią — skandal będzie ogromny! księżniczka wyjdzie za