Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennica na tronie.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wał zapewne, że choroba się przeciągnie i że przez ten czas, pod groźbą niebezpieczeństwa, córkaby nadto cierpiała.
Widok tego ostatniego męczeństwa starca, znoszonego z tak nadzwyczajnem, można powiedzieć heroicznem męstwem, w zdumienie wprawiał wszystkich, duchownych zachwycał.
Gdy pewnej nocy kapłan, który go odwiedzał, chciał, odchodząc, uśpionych chirurga i sługę obudzić, król nie dopuścił tego uczynić.
— Proszęż cię, mój ojcze, — rzekł — daj im odpoczywać; oni mi nic nie pomogą. Jest w porządku rzeczy, że oni po dobrej wieczerzy, po znużeniu snu potrzebują... tak, jak w porządku rzeczy jest też, abym ja nie mógł zasnąć i stękał.
Jednego wieczora do siedzącego przy nim eks-jezuity odezwał się tonem łagodnym:
— Przypomniałem ustęp jeden z Pisma Świętego, który do przygód życia mojego stosować się może, tak że nieustannie powtarzam go sobie: „Transivimus per ignem et aquam, et reduxisti nos in refrigerio“. Przeszedłszy przez ogień i wodę, spodziewam się i ja, że mnie Bóg przyjmie do miejsca ochłody.
Ksiądz, sądząc, że król mówił o ostatnim wypadku, dodał:
— Na nieszczęście, woda za późno przyszła.
— Ale, boście mnie, ojcze, nie zrozumieli — odparł król. — Przeszedłem przez wody błot gdańskich, teraz przez ogień, były to dwa okrutne w życiu mojem wypadki, które przebywszy, spodziewam się, iż Bóg w miłosierdziu swojem szczęśliwszem życiem w niebiesiech ochłodę mi przyniesie.
Jest to mała próbka tego spokoju ducha i cierpliwości, z jaką starzec straszliwe boleści swoje znosił, nie dając się im pokonać.
Gdy choroba się przeciągała, bo trwała dni osiemnaście, a król coraz mniej miał nadziei wyzdrowienia, z tym samym spokojem i przewidującą troskliwością rozporządził najmniejszemi szczegółami tyczącemi się