Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennica na tronie.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lową i losy jej umyślnie ją tu przyprowadziły dla tego celu. Wyrzucała więc mocno wychowance swej, że się nie cieszyła szczęściem swem i modliła, aby Bóg od niej ten kielich odwrócił, gniewała się na nią za tę niewdzięczność względem Opatrzności. Starała się ją nawrócić, ale królewna, milcząc, nie sprzeciwiając się, przekonań swych nie zmieniła.
Rozmowy te ciągle się powtarzały.
— Przypomnij sobie, Moszyńsiu, — mówiła Marja — cośmy się tu nasłuchały o dworze, intrygach, zepsuciu tych ludzi, którzy teraz otoczyć mnie mają, przypomnij, jak ten dwór surowo sądziliśmy, jakeśmy powtarzali, co mówił ojciec Adam, że tam jednego sprawiedliwego znaleźć nie można. Jakże chcesz, abym ja szła w ten zepsuty świat bez trwogi i wstydu?
— Aleś iść tam powinna z pewnością zwycięstwa nad nim, — odpowiedziała Moszyńska — bo Bóg wyznaczył cię, ażebyś przykładem swym ich nawróciła. Nie maszże za co Panu Bogu dziękować, że takie apostolstwo cnoty wkłada na ciebie i uznaje cię godną jego? Zamiast tego ty płaczesz, trwożysz się i chciałabyś się cofnąć!
— Bo nie czuję się godną tego posłannictwa — odpowiedziała królewna. — Słaba jestem i biedna, nie mam ani ich dowcipu, ani śmiałości, ani bezczelności, któremi walczą. A ty, moja matusiu, suchem okiem na to patrzysz, gdy mnie wloką, jak ofiarę.
— Bo wiem i czuję, że ty ich zwyciężysz! — wołała Moszyńska.
Maruchna popłakiwała.
— A tak mi dobrze, cicho, spokojnie było tu z wami, — ciągnęła dalej — z ojcem, matką, babusią i z tobą. Nigdy nie pragnęłam niczego więcej. Wielkości nie pożądałam, blaskiem się brzydzę... Tam mnie fałsz i niewola czekają.
— A ja się o ciebie wcale nie lękam, — kończyła uparła stara ochmistrzyni — chlubię się tobą... wszystko to Opatrzności dzieło... tyś wybrana, wywyższona!