Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/94

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Macie-li takiego, na którego-by wszystkich zgoda była?
Spojrzał po swoich, ale ci głowy pospuszczali; zlekka poruszano ramionami.
Zpod nawisłych brwi siwemi oczkami błysnął Zarwaniec, żupan zponad Gopła, człek chudy, suchy, który ze wszystkiego, nawet z tego, co inni szanowali, śmiać się miał w obyczaju. Ludzie wiedzieli, gdy miał usta otworzyć, że ich uśmieszy i wydrwi.
— Jeszcze to nie bywało — rzekł — aby kupa ludzi na jedno się zgodziła; rychlej stado całe pójdzie w jedną stronę niż ludzie: Bóg tak dał.
Na jednego się nie zgłosim wszyscy, lepiej-by poszukać sposobu, aby kto inny wybierał, a nie my, jeśli zgoda potrzebna.. Niechby tyle ziarn położonych było, ilu kneziów się nam swata; gołębia puścić; które ziarno wprzód dziubnie, temu posłuszeństwo okrzykniemy.
Obejrzał się: podśmiewano się ze starego.
— Gołąb — rzekł Myszka — weźmie co z brzega: rozumu nie ma.
— A my go mamy? — szepnął Zarwaniec — tyle albo mniej od gołębia.
Bohobór się zżymał.
— Żarty stroicie! — rzekł — a nie pora potemu!
— Miły mój — odparł Zarwaniec, daję co mam;