Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/72

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

świecie — ja ciebie jeszcze i dziś miłuję, mnie ciebie żal jeszcze, aby cię nie zgładzili okrutnie. Nie jedź do chaty! nie jedź!
Wiła płakała, łzy ocierając zapaską, i mówiła dalej:
— Nie znacie chyba Czerniaka, brata ojca waszego, bo on z nieboszczykiem, wrogami sobie byli, jak zwyczajnie bracia. Już on zasłyszał, że zagroda bezpańską stoi, że Lublana umarła i upiorem wstała; zajechali chatę waszą, zajęli, gospodarują tam jak u siebie. Nie masz jechać po co. Wygnał nas stare sługi Czerniak, ledwie łachmany wziąć dozwalając. Słyszałam sama, jak mówił: jeśli się upiór zjawi, osikowy kół każe mu w serce wbić, aby po świecie się nie włóczył, ludzi nie straszył, krwi nie wysysał.
Lublana zbladła i zadrżała.
Wiła walczyła z sobą widocznie: serce ją ciągnęło do tej, którą wyniańczyła; strach ją trzymał zdala — rozlewała się we łzach nad jej losem.
Słowa na odpowiedź zabrakło dziewczynie.
— Ha! — rzekła — niech-że już zabiją mnie lepiej, cóż ja pocznę z sobą? nie mam domu ani łomu, i niema mnie przyjąć komu. Niech zabiją!
Wiła płakała; nie wiedziała jak pocieszać, co mówić, ale bała się okrutnego stryja i tej śmierci strasznej dla dziecka.
— W las jedź! uciekaj! poczęła, w las! w las! da