Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

jedź tylko zemną, popatrz na nią i posłuchaj; jeśli nie pójdziesz z nami, nie powiem słowa.
— A po co ja mam leźć sam w matnię? — rzekł Czapla — albo ja nie wiem, że czarować umieją nie same stare, młode też. Żebym na starość szalał — nie chcę. Co będzie gromadzie, to i mnie.
— Toć gromada się was wyprze, gdy miodu podbierać nie chcecie, aby was pszczoły nie kąsały, a do plastra będziecie gotowi — rzekł Mirek.
Czapla mruknął coś niewyraźnie.
— Jak pójdą wszyscy do nogi, to i ja — odparł wkońcu — teraz się wielu ociąga — i mnie wolno. Leszek siłę ma.
— Ale rozumu nie ma! — odparł Mirek.
Tak się do późna sprzeczali, aż pospali. Nazajutrz rano znowu kłócili się u misy; że Mirek uparty był, przesiedział do południa. Miało się ku wieczorowi, gdy po konia posłał.
W tem, na zdyszanej szkapie, która padła i rozciągnęła się we wrotach, wbieżał Myszka, z włosami rozczochranemi, bez czapki, bo tak pędził, że na głowie-by jej był nie strzymał, wołając zdala:
— Biada! biada!
Na ten głos wybiegli obaj z chaty do niego; ledwie mógł mówić:
— Leszek na nas napadł u Ryżcowej zagrody; nikt się go nie spodział. Śpiących nadedniem po-