Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Miał już na ludzi wołać a pytać, gdy postać ta biegiem ku dworowi się zbliżyła i, zobaczywszy go, wprost do niego zmierzyła. Twarzy jej i teraz widać nie było, bo ją tak białą chustą osłoniła, iż tylko oczy górą błyszczały.
Mirkowi się przywidziało (głodnemu chleb na myśli), że Lublanę zobaczył, tak ruchy, wzrost i postawę miała podobną do niej.
— Z pośpiechem podbiegła ku niemu i głosem, którego poznać nie mógł, ale zadrżał od niego, zawołała.
— Kneziu — oto ziele na twą ranę! przykładaj, będziesz zdrów!
To powiedziawszy zaledwie, jakby się zatrzymaną być obawiała lub poznaną, niewiasta rzuciła się nazad uciekać.
Mirkowi, pomimo zmienionego głosu, przywidziało się, że zobaczył i posłyszał Lublanę: począł więc gonić ten cień, nieśmiąc wołać na ludzi. We mgnieniu oka pomiędzy budowlami, tynami, szopami biała postać, przemknąwszy się, przepadła.
Kneź dopiero w róg uderzył.
Skoczyli czeladź, dwornia, co żyło; pan kazał szukać obcej niewiasty. Strzęsiono zamek cały, wyżki i podziemia; szukano w komorach, po szopach, we wszystkich kątach; puściły się pogonie na podzamcze, po okolicy: nie znaleziono nikogo.