Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 2.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sama, bo ich obyczajem było, iż pierwszego dnia po objęciu panowania każdy miał prawo radę mu swą przynieść, jako podarek, aby miał w czem wybierać, gdyby mu własnej myśli nie stało.
Koleją wpuszczano do pana wszystkich, kto chciał, aby we cztery oczy, niesromając się, prawdę całą mówić mogli.
Wszedł naprzód Bohobór siwobrody i długo stał milczący, jakby rozpierzchłe zbierał myśli.
— Miłościwy panie — rzekł w końcu, niewiele ci przynieść mogę. Jeżeli we własnej piersi nie znajdziesz rady, inni ci jej nie dadzą; a z radą cudzą, jak z mieczem pożyczanym, niewiele zrobić można.
Słuchaj, miłościwy panie, rady umarłych; tak, oni ojcowie, co śpią w mogiłach, dadzą ci najlepszą, bo po nich w pieśni i pamięci zo stało to, co najlepszem było. W to się patrz. Do ojców wzrostu dorośnij, a choćby ci nie dano dojść do ich wielkości, choć rosnąć pragnij, a nie maleć.
Gospodarzem jesteś na tych ziemiach: patrz-że, aby chata całą była, sromu nie miała, a parobcy nie piszczeli z głodu. Podniósł ręce stary — żyw i zdrów nam bądź!
Po nim wsunął się Zarwaniec, o kiju, z uśmiechem na ustach.
— Miły kneziu — rzekł — ja ci jednego życzę: abyś do twojego cioski a poprzednika nie był podobny; zresztą, choćbyś nam panował najlepiej,