Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

o kilka kroków od niej była, gdy wewnątrz szczekanie się słyszeć dało i umilkło wnet. Skrzypnęły wrota; u progu stała drżąca Lublana.
— A co? a co? — spytała, chwytając Rusę za ręce.
— Źle, lubko moja — odparła stara. — Byłam w izbie, z kneziem gadałam, z ojcem twoim: nie wybić im tego z głowy. Stary chce młodej żony, Ryżcowi chce się knezia za zięcia. Leszkowi ja groziłam — powiada: „Niech będzie co chce, a ja ją muszę mieć“. Rozłożyli się na noc w zagrodzie, na ciebie czekając, bom im powiedziała, że w Pogoń grając, zabiegłaś w las. Ojciec posłał dziewki z hukaniem. Leszek powiada, że nie ustąpi z chaty, aż cię weźmie.
— A jak mnie nie będzie? — gniewnie odparło dziewczę.
— Kto go wie? Ryżec się boi, że mu chatę spalą, bogactwa zabiorą, bydło zapędzą, a i jego do jamy posadzą.
Rozpaczliwie dziewczyna ręce załamała.
— Co ja pocznę nieszczęśliwa! — odezwała się jękliwie — siebie dać na pożarcie smokowi, czy ojca! A! nie może to być, aby ojca karał za mnie. Nie może to być! — dodała silniej. — Zlęknie się kmieci! Co jednemu dziś, drugiemu jutro! Powinni się wszyscy ująć za niego.
Rusa głową potrząsała.
— Gdzie ty to widziałaś? — spytała — będą się