Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy to miłość wasza mnie nie znacie? — zawołała. — Bywam-ci-to ja i na waszym grodzie, i leczę i babię u was. Wiedzą o mnie wszyscy. Zmów ja robić nie umiem, ale groźby się nie boję, bo mam takiego, co za mną stoi.... i nie da mi krzywdy uczynić.
Leszek się skrzywił tylko.
— Pomawiacie o zmowę — dodała baba — no-to każcie mnie wziąć, każcie i posadźcie, przekonacie się.
Wyzwaniem tem Leszek się zatrwożył i począł prędko:
— Babę brać! jak wąż się z rąk wyśliznie. Idź ty, wiedźmo, na bory na lasy, pokój mi daj. Znać cię nie chcę.
— Jak-że się stało z Lublaną? — zapytał strwożony Ryżec, zbliżając się.
— Z tem-ci ja tu szłam, odezwała się Rusa, choć mi nie po drodze było, bom wodę z Mirkowego zdrojowiska niosła chorej Wuśce. A jak mi dziewki powiedziały, że się wasza Lublana zagnała w las — przyszłam wam oznajmić. Zapłata za to, że mnie kneź złajał.
— Babo! odczep się odemnie! — krzyknął Leszek, — ani na mnie patrz, ani się na mnie złość, każę ci dać płótna na grodzie, a nie mścij się.
Rusa pokłoniła się małoco.