Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wpadł nieoczekiwany, gospodarz odziany był po domowemu, w siermiężkę krótką, pas skórzany, spodnie sukienne powszednie i chodaki.
Kneź Leszek Soroka, który już pewnie z pół wieku przeżył na świecie, wyglądał jak tur dobrze spasiony. Ogromny był, otyły, gruby, rozrosły; twarz miał szeroką, rozlaną, ręce straszne, ramiona olbrzymie i słynął z tego, że mu nikt na siłę nie wydołał. Parobka brał za sukmanę, i jeśli ona strzymała, podnosił go do góry jak pióro, a którym tak w złości cisnął o ziemię, nie było się już schylać po co. Włos, długo na barki puszczony, bujny, już mu pasami siwieć zaczynał.
Brodę też miał już szpakowatą, podstrzyżoną, rzadką i wąs nastrzępiony do góry. Zpod niego usta wyglądały szerokie z wargami oddętemi mięsistemi. Nad oczkami małemi, brwi rosły jak dwa krzaki cierniu najeżone.... Tego dnia Leszek snadź chciał po pańsku wyglądać, bo się lepiej odział niż zwyczajnie. Suknię miał z sukna cienkiego i pas cały złocisty, a na nogach chodaki wyszywane. Na głowie kołpaczek niewielki, z piórem czaplem, nałożony był na jedno ucho.
Obr ten straszny, którego się naokół wszyscy kmiecie i osadnicy lękali bardzo, bo nad nimi litości nie miał, i ze swoją drużyną plądrował bezkarnie — na oko wstręt obudzał. Gdy począł mówić głosem chrypliwym, pięścią wywijając, rzuca-