grodzie stało; ja nie mogę, idź ty. Przyjdziesz gościem, zobaczysz, podsłuchasz, a potem mnie dasz znać.
— A ty tu sama po nocy nie będziesz się obawiała zostać? — zapytała Rusa.
Lublana się zawahała trochę.
— Wolę tu Didka się strachać — rzekła — niż tam patrzeć na Leszka! Będzie mi trwożno: wyjdę z szopy na pólko, na księżyc.
Domawiała tych słów, gdy do wrót odryny skrobać poczęto. Nastraszyły się, sunąc w siano niewiasty, lecz razem szczekanie głuche i skomlenie słyszeć się dało. Do wrót dobijał się ulubiony pies Lublany, który, zwietrzywszy swą panią, śladem ją tutaj wytropił.
— Łysek! — zawołała dziewczyna.
Szczeknięcie wesołe odpowiedziało.
— Idź-że, Rusa, a ja, gdy Łysek tu, niczego się już nie boję!
Przez zaledwie przymknięte wrota, ogromne psisko czarne, podżare, rzuciło się łasząc do swej pani. Baba tymczasem, płachty poprawiwszy, szybkim krokiem pośpieszała do zagrody Ryżcowej, która świeciła łuczywem i wrzawą gawiedzi kneziowskiej się rozlegała.