Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Lublana T. 1.djvu/142

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Mirek, — drugi już czy trzeci dzień siedzi u zdroju chłopiec ze dworu Leszka jakiś i na was bodaj czeka!
— A wy tu nie czekaliście na ranie? — odparła Rusa.
— Dawniej-em ja na was czekać był gotów, rzekł Mirek, boście mi czasem dobre słowo o Lublanie przynieśli, — teraz, gdy jej nie stało...
— Baba na nic — odezwała się Rusa. Alboż-to drugiej Lublany ona-by znaleźć nie mogła, gdyby chciała?
— O! nie! zawołał Mirek — ani ty, ani żadna takiej drugiej nie pokaże. Krasną znajdziecie, piękniejszą może — ale takiej?!
Rusa się rozśmiała trochę.
— Jeszcze wy kiedyś mnie zapotrzebujecie — i podziękujecie, rzekła. Nie plujcie w wodę, aby jej potem nie przyszło się napić.
Podeszła kilka kroków i, odwróciwszy się do Mirka, rzekła, kij do góry podnosząc:
— A kto wam powiedział, że Lubiana umarła? jak wy wiecie, że jej na świecie niéma? I kto może dojść co się w lesie dzieje, jeśli nie Rusa!
Prędko rzuciwszy te słowa, baba zaczęła iść ku źródłu, zostawiając Mirka z tem, co mu na pociechę powiedziała.
Stał długo jak wryty; Rusa powolniejszym kro-