Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/95

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jednakże — przybliżenie? — napierał Horpiński, który dobył cygar i dwa najlepsze zaofiarował radzcy i mecenasowi.
Barański wstał — kulejąc na nogę, poszedł parę kroków, szepnął coś w ucho mecenasowi; zaczęli mówić pocichu.
Horpiński rzekł niecierpliwie:
— Jakiej-by potrzeba summy — dodał po długim przestanku, — aby tymczasowo majątek od sprzedaży przymusowej uratować.
Mecenas nadzwyczaj groźnie głową począł potrząsać i palcami w powietrzu przebierać.
— Gdy powiem sześćdziesiąt tysięcy rubli — nie przesadzę — odezwał się — ale i z temi nawet...
Przerwał sobie, nie kończąc, a Barański potwierdził.
— Tego mało! Pruszczyc, myśmy go znali dobrze — począł mówić — był osobliwy człowiek: nikogo nie słuchał, nie radził się nikogo, wszystko robił swoją głową, a co dalej, to głębiej brnął. Swoje stracił i panią Zawierską zgubił, a przystąpić do niego było trudno, tak szorstko przyjmował i mało drugich cenił.
Myśmy to dawno widzieli i prorokowali.
Horpiński siedział zadumany i nie zdawał się już słuchać z wielką uwagą.
— Sześćdziesiąt tysięcy rubli — odezwał się —