Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/51

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jest to wistocie doskonała nowina — odezwał się Sylwan — powinienem pani za nią podziękować. Obawiałem się dla panny Michaliny tego człowieka, który mógł ją uczynić nieszczęśliwą.
— Popraw się pan — wtrąciła Bończyna — Nieszczęśliwą jej uczynić nie mógł, ale nie mógł uczynić szczęśliwą.
— Masz pani słuszność. Nitosławskiego nie ma więc w Warszawie? — spytał Horpiński.
— Zaraz po zaręczynach wyjechał do Anglii.
Po tej pierwszej nowinie posypały się najrozmaitsze. których jednem uchem słuchając, Sylwan, roztargniony, drugiem je wypuszczał. Nic go one nie obchodziły.
— Ten bałamut Emil przynajmniej trzy różne romanse rozpoczynał tej zimy — jak mi mówiono — kończyła Bończyna. — Nakoniec wyobraził sobie, że się we mnie kocha!
Sędzina pochyliła się ku córce, całując ją w czoło.
— Któżby ciebie nie kochał! — szepnęła.
— Pan mi nie radzisz hołdów jego przyjmować? — dodała żartobliwie Bończyna.
— Zbyt wiele-byś pani miała z nim kłopotu, nim-by się ustatkował — rzekł Horpiński.
— No — ale każdego męża potrzeba sobie po-