Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pojęcie życia... duchowe rozkosze... wewnętrzny spokój — nie mają tamtym czego zazdrościć.
Co pan mówisz na mój las!... za zielony?
— Nie — roześmiał się Sylwan — ale ja może widzę wszystko za czarno. Nuż mam tę chorobę Daltona?... mnie się nawet o farby poradzić nie można.
Zabierał się znowu żegnać.
— Kiedy pan wrócisz? — spytała Misia.
— Nie wiem.
— Uparty!... Słowo, że nazajutrz po powrocie stawisz się u nas...
Skłonił się Horpiński Misia mu podała rękę poufale.
— Nie bądź pan tak tajemniczo nieszczęśliwym. Sądziłam i sądzę, że powinieneś mieć siłę do walki z losem.
Odprowadziła go tak do progu.
Horpiński pod wpływem jej głosu i rozumnych rad, powtarzanych ze współczuciem — ostygł znacznie. Pożegnał się nie mówiąc nic, a wyszedłszy na ulicę, począł sobie wyrzucać, że się tak wydał z własnego serca goryczą.