Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dlaczegoż żył tak nędznie? Jakie były powody zniechęcania do życia? — zapytał.
— Długo i trudno-by to wam tłómaczyć było — odparł Wierzbięta — ograniczę się tem tylko zapewnieniem, iż przyczyn tego zniechęcenia część przynajmniej już dziś nie istnieje.
— Należy go wywieźć do Włoch, na południe, w lepszy klimat, to rzecz najpierwsza — rzekł doktor. — W tej chacie też długo pozostać nie może; a i sposób życia zmienić musi.
Wierzbięta chodził żywo, zadumany, wodząc za sobą doktora po małem podwórku.
— Zatrzymaj się pan z nami — dodał — będę mówił z nim — może się uda ocalić człowieka, którego wartości pan się nie domyślasz nawet.
Powrócili nazad do chaty, gdzie Sylwana znaleźli jeszcze siedzącym na łóżku. Zmierzył ich ciekawemi oczyma.
— Doktorze — począł żywo. — Wiem, że jak wszyscy twoi koledzy, będziesz mi mówił z obowiązku o tem, jako żyć i ozdrowieć mogę. Prosiłbym jednak, abyś mi raczej rzekł prawdę, do której jestem oddawna przygotowanym. Wiele mam życia jeszcze?
Doktór popatrzał nań poważnie.
— To zależy od was — odparł — życie macie w swoich rękach. Nie mogę za nic ręczyć, bo