Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zawsze o bandytach, o mordach na kolei — a nawet o trzęsieniach ziemi.
W tych wszystkich rozprawach u stołu pani Michalina prawie nie miała udziału, spoglądała czasem na Wierzbiętę, słuchała cierpliwie, nie okazywała ochoty ani się przeciwić, ani potwierdzać — tak jej to było obojętnem. Najwięcej mówił i czynnym był Paczuski, któremu baron wina dolewał i pod wpływem jego humoru sam znacznie się ożywił.
Obiad wykwintny przeciągnął się bardzo długo, a po nim, gdy Emil i baron poszli na cygara, którego Wojtek odmówił — został sam z panią domu.
— Zobaczysz się pan zapewne wkrótce z panem Sylwanem — odezwała się do niego: staraj się rozbudzić go, zachęcić do zajęcia jakiego, do czynnego życia. Szkoda-by było, żeby człowiek tak zdolny miał marnie w ostygnięciu i zwątpieniu, zamrzeć — dla siebie i drugich. Męztwa potrzebuje życie każde. Nam, kobietom, gdy go zabraknie, łatwiej to przebaczone; wam nie darowane, gdy się zrzekacie walki.
— Sądzę, że i paniom taksamo-by należało obowiązek ten walki wpoić — odezwał się Wierzbięta.
— Nie powinien uciekać od ludzi. Niema nic bardziej zabijającego nad osamotnienie — dodała.