Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Chcesz-bo koniecznie jak Cezar, zaledwie się ukazawszy — módz już wykrzyknąć — veni, vidi — i
Wacław skrzywił się.
— Chciałbym nie tak nagłego zwycięztwa — odparł — ale choć nadziei, że je odniosę; a — entre nous — jestem przekonanym, że gdyby nie pewne indywiduum, dalekoby mi szło lepiej.
Spojrzeli sobie w oczy, poczciwy hrabia nie odgadywał. Nie miał on wogóle talentu domyślania się.
— Kto taki? — spytał.
Nitosławski był szampanem i chartreuzą mocno rozgrzany — czyniło go to nadmiarę otwartym.
— Kochany hrabio, mnie nie zdradzisz — rzekł. — Boję się, aby ten nieznośmy sozios, to nieprzyjemne zjawisko sobowtóra nie szkodziło mi.
Hrabia Antoni musiał chwilę podumać, aby zrozumieć: Horpiński mu nie przyszedł zaraz na myśl.
— A! mówisz o tym Horpińskim! — rzekł w końcu. — Ba! między wami niema żadnego związku, oprócz tego niemiłego podobieństwa twarzy. Horpiński się o pannę nie stara: to wiadomo, zna ją od lat wielu.
— Ba! — odparł Wacław — czuję w nim nieprzyjaciela! a że matka i córka wielkie w nim zaufanie mają — to nie ulega wątpliwości.