Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wierzbięta, który o wszystkiem był zawiadomiony, przeląkł się niezmiernie. Miał nadzieję, że Sylwana dźwignie i postawi go na równi z Michaliną, ale na to potrzeba było czasu; niemogąc się jej wyspowiadać otwarcie, pobiegł, zaklinając ją i powstrzymując matkę, ażeby nie śpieszyła ze słowem stanowczem i ostatniem.
Michalina z mowy jego domyślać się mogła, iż coś przedsiębrał, czegoś się spodziewał, lecz posądzała go o marzycielstwa, nie miała wiary — przyjęła go obojętnie.
W duszy już ofiara była spełnioną. Wojtek tymczasem, obawiając się, aby zwłoka i niezręczność Pruszczyca w chodzeniu około interessu nie zniszczyły wszystkich jego nadziei, rozpaczliwie wybrał się na Ukrainę.
Poczciwy przyjaciel musiał nietylko poświęcić swój byt spokojny, rzucając dom, w którym mu tak dobrze było, ale w dodatku kłamać przed Terenią, której się przyznać do tych zachodów awanturniczych nie śmiał.
Do Pańkowszczyzny Pruszczyca trafić było łatwo, zastać go w niej — daleko trudniej. Handlował końmi, chartami i jeździł gdzietylko mu zielony stolik zapachniał. Musiał na tem pustkowiu Wojtek niecierpliwy czekać półtora dnia na gospodarza, napół głodny.
Pruszczycowi gość był nie na rękę, aby mu je-