Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się podziecięcemu. Ludzi takich dziś mniej coraz.
Brakło mu czasem chleba w domu; naówczas książką się umiał pocieszać, a gdy miał trochę więcej w spiżarni, dzielił się z ubogimi z wiarą w opatrzność — tak głęboką, iż uwielbienie obudzała.
Człowiek taki nie mógł danych mu do przechowania dokumentów użyć na złe, a Pruszczyc, rachujący na jego ubóstwo, zawiódł się najzupełniej.
Poznawszy te omyłkę, zwrócił się natychmiast w inną stronę i był pewien, że prostaczka uwiedzie, ukazując mu dobycie tych świadectw jako dzieło sprawiedliwości Bożej.
Na nieszczęście p. Krzysztof znanym był na okolicę człowiekiem, — sumienia lekkiego, z którym się należało obchodzić ostrożnie.
O. Leoncyusz wysłuchał go z uwagą, pochwalił jego dobrą wolę — lecz co do dokumentów samych oświadczył, iż tylko osobom, którym one wprost służyć mogły, — wydać je sumiennie jest gotów.
— A mnie to nie wierzysz? — spytał żartobliwie Pruszczyc.
— Możecie się omylić, albo dać się wyzyskać niepoczciwym — odparł zagadnięty.
Ująć tego biedaka zdawało się napozór łatwem; tymczasem bliżej go poznając, przekonał