Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

myśleć. Co się tycze dokumentów, że są rzetelne, prawdziwe i ważne — gotówem poddać je rozpoznaniu expertów.
Zatem submituję się.
Spojrzał na p. Wacława — który się dumnie prostował, — ukłonił się raz jeszcze i wyszedł.
Buchta czekał na niego w ganku.
Nie spodziewał się pono tak prędko z powrotem; spojrzał mu w twarz: p. Krzysztof miał minę złą i drwiącą.
— A cóż? interes? — spytał, idąc z nim na folwark.
— Przywiozłem propozycyą — rzekł Pruszczyc — „a jak moje ne w ład, to ja z mojom nazad!!“ Ma czas do namysłu.
Byli na wpół drogi do folwarku, gdy nadbiegł lokaj z pałacu i p. Buchtę zawołał do Jaśnie Pana.
Sam więc już wolnym krokiem szedł p. Krzysztof ku folwarkowi.
— Zalałem paniczowi gorącego sadła za skórę! mówił w duchu... Pokazał mi drzwi — bestya — ale na tem nie koniec. Będzie mnie prosił, abym przyszedł, i za to zapłaci! W targu gniewu nie masz.
Bez ceremonii wszedłszy do eleganckiego saloniku p. Buchty, Pruszczyc siadł i fajkę zapalił, postanawiając czekać na powrót Rządzcy. Nie