Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

biorę figę: jeżelibym mógł się zrewanżować na metryce, — byłoby na rękę. Darmo zaś tego uczynić ani mogę — ani się godzi odemnie wymagać.
— Ani ja żądam od was tego — zawołał Wojtek, — Porozumiemy się — lecz naprzód zamawiam sobie, że zachowasz pan o tem tajemnicę.
Umówimy się o to, co chcesz zarobić.
— Nie obedrę — rzekł, cynicznie oczy podnosząc, p. Krzysztof, ale ja nawykłem handlować i zarabiać — trafi się na koniu — na koniu, a choćby i na człowieku!! Czas płaci, czas traci!
Zagajona w ten sposób rozmowa przeciągnęła się bardzo długo. Przyparty mocniej, Pruszczyc musiał w końcu przyznać się, że choć metrykę ślubu widział — ale co do wydobycia jej, warunków i t. p., musiał jechać na miejsce, przedsięwziąć kroki właściwe, a dopiero, gdy wyrozumie na miejscu, donieść będzie mógł, jak się to da zrobić.
— Powiem panu — dokończył Krzysztof, śmiejąc się — że tych żółtobrzuchów, bogaczów, arystokratów Nitosławskich, gdyby się dało upokorzyć i dać im z chłopianki narodzonego braciszka, toby mi prawdziwą uczyniło satysfakcyą. Milionami trzęsą: a gdy konia kupują odemnie, to się o dziesięć rubli targują, jak żydzi.
Myśl uratowania Sylwana przez przywrócenie mu nazwiska — zapaliła tak Wierzbiętę, iż chcąc