Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

święcenie — ale ty całej jego rozciągłości nie obrachowałeś.
Wiesz ty o tem, że u mnie nie będziesz miał co jeść, twoim obyczajem, i na czem się położyć wygodnie. Jesteś w chacie chłopa ukraińskiego.
— O! dajże mi pokój! — rozśmiał się Wojtek. — Jak możesz mówić o tem?
— Bo pani Teresa będzie mieć słuszny żal do mnie.
Dla rozpieszczonego trochę Wojtka wistocie tutejsze całe gospodarstwo, mieszkanie, sprzęty — wszystko było czemś zupełnie nowem i dziwacznem.
Rozpatrywał się ciekawie, lecz zbytniej sympatyi nie obiecywał dla tego zwrotu do stanu natury.
Tatiana, uprzedzona, zmogła się tego wieczora na zastawienie stołu takiemi potrawami, któreby Wierzbięcie, nawykłemu do innej kuchni, znośnemi być mogły. Śmiał się on, jadł ochoczo, powiedział, że rad był wszystkiemu, ale butelkę wina do wieczerzy trzeba było dobyć z powozu podróżnego.
Wieczór był piękny, księżyc w pełni wschodził już wcześnie. Wyszli w podwórze, a Wojtek zaproponował swobodniejszą w pole przechadzkę, do której dwa czy trzy psy podwórzowe się przyłączyły.