Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/125

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Do ojcam podobny, alem twojem też dzieckiem. Jegom prawie nie znał, a z tobąm żył. Mnie też za Ukrainą tylko i kozacka krew się w moich żyłach odzywa.
Na co darmo sobie to farbować, co się nie da przerobić. — Ja im zawsze będę obcy, oni mnie. Nie wiedzą, kto jestem, ale czują, żem nie ich. Ja chwilami nienawiść mam do nich. Kłamstwem i podstępem wcisnąć się — nie potrafię. Wolę żyć i umierać, jak prosty parobek. Będzie mi lepiej!
— Kłamiesz sobie i mnie! — przerwała Horpyna — jam stara, ludzi znam, nawskróś czasem przenikam duszę twoję. Nie chcę, abyś marnie tak żył. Wyżyjesz miesiąc, dwa, choćby cztery, z nami; ale całe życie — nigdy! Odezwie się żal, będziesz nieszczęśliwy. Mnie na świecie zabraknie: co poczniesz wówczas?
Sylwan milczał.
— Z chłopką się nie ożenisz? — dodała.
— Bo ja się wcale żenić nie myślę z nikim — rzekł Sylwan. — Po co! Widziałaś, że siwieję — stary jestem.
— Jaki ty stary? — rozśmiała się Horpyna. — Tobie troska włosy pobieliła, a nie wiek. Gdyby ci lepiej było na świecie, wieku-byś nie czuł.
— A no, posłuchajcie mnie — przerwał Horpiński. — Chcę pojechać na Ukrainę, poszukam chutoru w wąwozie, przy strumieniu, z sadem, z pa-