Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.2.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kowicie stracone; tylko ja się z pewnością ani o kapitał, ani o procenta upominać nie będę.
Cały fundusz mam gotowy w papierach. Odemnie-by go nie przyjęto; od ciebie, od kogoś obcego — nie podejrzewając łaski — wezmą.
— A jeśli się interessa skomplikują, i twój fundusz przepadnie? — zapytał Wojtek.
— Na to jestem przygotowanym — rzekł zimno Horpiński. Dla mojej matki i dla mnie starczy to, co nam pozostanie. Żenić się nie myślę.
Spuścił głowę i zamilkł.
Wierzbięta chodził zamyślony po pokoju.
— Mów co chcesz — odezwał się żywo — ty się kochasz w Michalinie. Takich ofiar heroicznych nikt nie czyni, kogo bardzo gorące uczucie do tego nie skłoni.
— Patrz na moje siwiejące włosy — odparł z gorzkim półuśmiechem Sylwan — nie pora mi marzyć o miłości, ale jestem do niej przywiązany. Szanuję ją — i widzę wyższą istotę...
— Dlaczegóż-byś się z nią nie żenił? — wtrącił Wojtek.
Horpiński parsknął bolesnym śmiechem.
— Ty jeden znasz położenie moje. Nie mam imienia, nie mam ojca — muszę się wstydzić pochodzenia. Choć biedny mój rodzic podrobił mi jakieś szlachectwo i genealogią, nigdy na kłamstwie takiem życia i przyszłości oprzeć-bym nie