Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Któś T.1.djvu/99

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o pochodzeniu swem nie mówił i niem się nie chlubił. Musiał należeć do tej drobnej szlachty, której tyle tysięcy składało stan uprzywilejowany dawnej Rzeczypospolitej. Ojciec mógł się dorobić majątku, niczem zresztą się nie odznaczywszy. Kolligacyi nie miał pewnie.
Tak, to, co dla Paczuskiego było podejrzanem — pani Bydgoskiej wydawało się naturalnem.
Sam zaś człowiek tak jej był sympatycznym, a, co dziwniej, tak nawet Maniusi, po tej wizycie, wydawał się miłym — że Emil musiał zamilknąć, ale bardzo posmutniał.
Nie tyle mu szło o mamę, ale — jak potrafił zdobyć, tak łatwo pozyskać sobie Maniusię?!
Emil nie rozumiał tego, że młodziusieńkie dziewczątko, które dojrzały i poważny mężczyzna z uszanowaniem jak osobę, — (nie dziecko) — traktował w towarzystwie i obchodził się z nią równie jak ze starszemi — musiało być tem ujęte wielce, bo mu pochlebiało, iż ją już jako dorosłą panienkę uważał.
Maniusia wdała się z nim w rozprawę nawet, z której wyszła zwycięzko, i w końcu p. Sylwan stał się jej miłym — ją także oczarował...
Emil czuł, że obok niego on się musiał wydawać dziecinnym i płochym... trapiło go to.
Powziął więc jeszcze większą odrazę do Horpińskiego — nienawiść prawie. Mama, jak mama,